6:29 am - czwartek Sierpień 22, 2019

Choroba morska

To najczęstsza zmora morskich rejsów, choć i na śródlądziu w trudniejszych warunkach może czasem dać się we znaki. Mimo, że zaczynamy rejs w szampańskim nastroju, po kilku godzinach „bujania” zachwyt może przemienić się w niepokój, i tylko kwestią czasu jest pojawianie się pierwszych mdłości i innych przykrych objawów.

Skąd w ogóle biorą się morskie dolegliwości? Wszystkiemu winny jest błędnik, który w naszej głowie jest odpowiedzialny za odbieranie bodźców związanych z położeniem naszego ciała. Na lądzie nie ma z tym problemu, bo nasz mózg jest przyzwyczajony do tego, że chodzimy po ziemi. Kiedy jednak pod nogami mamy twarde podłoże jachtu, podczas gdy razem z łódką kołyszemy się na falach oceanu, błędnik „wariuje” – docierają do niego sprzeczne komunikaty. Zawsze, kiedy nasz mózg jest zdezorientowany, reszta ciała także to odczuwa – w tym przypadku w postaci oszołomienia, gwałtownego pocenia się, mdłości i wymiotów.

Choroba morska może dopaść każdego, bez względu na doświadczenie na morzu i ogólną kondycję. Jednak po latach żeglarskich doświadczeń wyodrębniono pewne grupy ludzi, którym ta przypadłość grozi bardziej niż innym. Są to na przykład osoby cierpiące na chorobę lokomocyjną – oznacza to, że ich błędnik słabo radzi sobie ze zmianami położenia i na morzu najprawdopodobniej również da się we znaki. Inną „grupą ryzyka” są morscy nowicjusze – ze względu na to, że nie wiedzą co ich czeka, mogą odczuwać chorobę morską bardziej dotkliwie, nie potrafią także radzić sobie z dolegliwościami, choć są sposoby na ich złagodzenie.

By zapobiec objawom choroby morskiej, albo choć je złagodzić, trzeba przede wszystkim starać się o nich nie myśleć. Najlepiej zająć czymś mózg, patrząc uważnie na jakiś stabilny przedmiot. Można czytać książkę, pisać SMSy, uczyć się żeglarskich węzłów. Dzięki temu nie będziemy wpatrywać się w horyzont i być może mózg zapomni o bujaniu. Kapitanowie i inni bardziej doświadczeni żeglarze, którzy mają wiele zajęć na jachcie, nie doświadczają choroby morskiej tak często właśnie ze względu na natłok obowiązków i bodźców skupiających uwagę bardziej niż falujące morze.

Drugą zasadą, której powinni przestrzegać walczący z mdłościami, jest pozostawanie na pokładzie. Paradoksalnie, choć widać stamtąd rozbujane fale, przykre efekty nie są tak zauważalne jak pod pokładem, gdzie do dyskomfortu płynącego z błędnika dochodzi jeszcze poczucie ciasnoty, często też zaduch i nieprzyjemne zapachy (kiedy na przykład ktoś inny, nękany torsjami nie zdążył wybiec na zewnątrz i wychylić głowy za burtę). Na pokładzie świeże powietrze i wolna przestrzeń pomogą uporać się z dolegliwościami, szybciej tez przyzwyczaimy się do widoku nieustannie poruszającego się otoczenia.

Na mdłości pomagają (choć nie wszystkim) migdały, które kojąco działają na żołądek, oraz napar z korzenia imbiru. Niektórzy na rejs zaopatrują się w leki przeciw chorobie lokomocyjnej, ale wilki morskie patrzą na takie przygotowania z politowaniem – kto ma zachorować, na pewno zachoruje. Nie trwa to zresztą wiecznie, po 2-3 dniach zmysły oswajają się z nową sytuacją i można zacząć żyć pełnią rejsowego życia.

Filed in: na morzu

Comments are closed.